To był początek lat 90-tych ubiegłego stulecia. W bramce duńskiej stał Schmaichel, w obronie Christofte i Sivebeak, a z przodu Laudrup, Vilfort i Piechnik. To on - Mariusz Szmerka, były gracz zespołu Omonia, pojawił się w zespole Soccer-Calcio. Zagrał jakiś sparing gdzieś na łódzkim Widzewie. Młody, niepozorny i zamknięty w sobie chłopak z charakterystyczną kitką. Grał tu, grał tam, grał wszędzie. Ta "duńska maszyna lat 90-tych" - doskonała, a może tylko wspaniała, solidna, a może perfekcyjna. Do dziś te pytania wciąż zostają bez odpowiedzi. Bo jakże można od razu zdefiniować ten rzadki jak do tej pory przypadek, kiedy to kopciuszek przeistacza się w księżniczkę, a księżniczka nie potrafi do końca udowodnić swoich niepodważalnych cnót. Nikt wtedy nie przypuszczał, że zostanie w klubie aż do dzisiaj. Nikt nie przypuszczał, że przeżyjemy taką historię w klubie, a przede wszystkim poza nim. Nie od razu udowodnił swoją wartość, ale jakby z dnia na dzień coraz bardziej wkomponowywał się w zespół, by na trwałe zostać jego czołową postacią, jego sercem i kręgosłupem. Opalali się w słońcu wielu śródziemnomorskich kurortów, cieszyli się wolnym czasem, rodziną, znajomymi, swoimi pasjami, by na rozkaz trenera Nielsena stawić się w jednym czasie i w jednym miejscu, i wypalić swoją siłą. Grał coraz lepiej, odważniej i skuteczniej. Już w pierwszym dziesięcioleciu nowego wieku stał się drugim co do liczby występów i trzecim co do liczby strzelonych bramek w klubie. Ale wypalił gdzieś w połowie lat 90-tych. Ossowski, Góźdź, Kielanowicz i właśnie Szmerka decydowali o sile, barwie i znaczeniu FC, a później KP Soccer-Calcio. Pamiętam jak gra się nie kleiła, byliśmy bezsilni i nie potrafiliśmy odwrócić losów meczu. Wpadał wówczas w furię, "klął jak szewc" nie przebierając w słowach i nie oszczędzając nikogo. Potrafił nawyzywać, pokłócić się, zamknąć w sobie. Taki był na boisku i poza nim. Zawsze miał coś ważnego do powiedzenia. A tematy związane z komputerem to nieskończone opowieści. Śmiał się, żartował, by za chwilę wściec się niemiłosiernie na coś lub na kogoś. Ów "duński dynamit" był rewelacją mistrzostw, ale tak naprawdę może dwóch czy trzech zawodników może powiedzieć, że udowodniło swoją klasę w innych klubach. Graliśmy dobrze, czasami z pasją i polotem, raz lepiej, a raz gorzej, a on wraz z nami. W końcu powiedział "koniec". Myślę, że nie widział już szans na zagranie czegoś wielkiego, czegoś, co mogło dalej go inspirować, bawić, dodać tlenu, wiary, radości. Czy był piłkarzem spełnionym? Chyba tego zabrakło. Czy mógł jeszcze pograć? Wydaje się, że tak. Ale czym jest futbol bez radości, bez podniecenia, bez sportowej złości. Zabrakło też jakiegoś spektakularnego zwycięstwa. Myślę, że coś tak wspaniałego byłoby zwieńczeniem jego jakże barwnej historii w klubie. Ale tak jak pamiętamy ówczesną Danię, tak zapamiętamy Mariusza, kolegę na dobre i na złe. Mariusz Szmerka. W klubie od 1994 roku. Po rozegraniu 640 meczów i zdobyciu 157 bramek kończy karierę. Dziękujemy Ci za wszystko.
WG 19.02.2013